O tym , że Red Bull Air Race odbędzie się w tym roku w Gdyni wiedziałam od dawna. Może nie jestem fanką lotnictwa, ale imprezę przygotowywaną z takim rozmachem warto by było zobaczyć. Ostatecznie przekonało mnie zaproszenie do strefy Gold. W końcu nawet jeśli się nie spodoba widowisko to przynajmniej jedzenie będzie na przyzwoitym poziomie.
Pierwszego dnia ambitnie założyłam sobie, że pojedziemy samochodem. Do tej pory problemów z parkowaniem w Gdyni nie miałam. Jedyne wolne miejsce znaleźliśmy po ponad 70 minutach krążenia po centrum. Na drugi dzień zmądrzeliśmy – komunikacją miejską było po prostu szybciej.
Oczywiście spodziewałam się tłumów, jednak morze ludzi przerosło moje wyobrażenia. Jak się później dowiedziałam, w ciągu jednego dnia przez plażę miejską przewinęło się ponad 300 tys ludzi.
Organizację, komunikację i regulamin zawodów wymownie przemilczę.
Z widocznością było różnie, momentami lepiej było patrzeć na telebim niż niebo.
Podczas dwóch dni zawodów obejrzeliśmy m.in pokazy treningowe, wyścigi oraz pokazy specjalne – największe wrażenie wywarł na mnie pokaz Breitling Jet Team – warto było pójść chociażby tylko dla niego.
Fot. Marcin Michno
Fot. Marcin Michno
Fot. Marcin Michno
Fot. Marcin Michno
W przerwach przechodziliśmy do Strefy Gold w Restauracji Baracuda. Plus za klimatyzację i zimne napoje – przywracały chęć do życia.
Z jedzeniem było nieco gorzej. Wyglądało przepięknie, ale ze smakiem nie było najlepiej. Przekombinowane, niedoprawione, mdłe.
Nic nie przebije słodkiego musu z mango podanego ze szczypiorkiem…nie wiem co autor miał na myśli, ale poczułam się jak Jaś Fasola:
Nie znam się na samolotach, nie śledzę zawodów lotniczych, ale było całkiem fajnie. Jednak z uwagi na tłok i upał następnym razem wybiorę chyba opcję telewizor + wygodny fotel. 🙂