Ostatnio dość często dostaję pytania, typu: kupujesz mrożonki? Jadłaś może tą pizze z Lidla? Dobra jest? Warto kupić. itd.
Ogólnie nie przepadam za tzw gotowcami, ale zdarzało mi się z braku czasu zakupić i zjeść zamiast obiadu. Bywało różnie – średnio dobre, po wyjątkowe paskudztwa. Raz na jakiś czas trafiałam nawet na całkiem dobre potrawy.
Postanowiłam więc poświecić się dla ogółu i specjalnie dla Was zostać gryzoniem doświadczalnym 🙂 a tym samym rozpocząć nowy cykl wpisów.
Raz na tydzień (może częściej), będę się dzielić z wami moimi spostrzeżeniami na temat kupionych i zjedzonych (tak, będę je jeść) produktów.
Z lekkim opóźnieniem, (ale jeszcze do zdobycia,) na pierwszy ogień wybrałam kacze nogi w sosie hoisin dostępne w biedronce z okazji tygodnia azjatyckiego.
Opakowanie wyglądało bardzo zachęcająco, cena nie przeraziła, więc kupiłam.
Na początek przyjrzyjmy się od zewnątrz:
Producent zapewnia, że jest to produkt bez konserwantów, sztucznych barwników i wzmaczniaczy smaku – pierwszy plus.
Zastanawia nieco długi termin przydatności do spożycia (19.03.2016), ale jeśli w środku mięso zapakowane jest próżniowo i do tego będziemy przechowywać je w chłodni, to można im uwierzyć, że rzeczywiście oszczędzili na chemii.
Z boku mamy zachęcający piktogram „street food” – że niby zjemy dokładnie to samo co serwują w budkach przy azjatyckich ulicach.
Marketing pełną parą.
Z tyłu przeczytamy również dokładnie co znajduje się wewnątrz, oraz jak należy przyrządzić danie. 45 minut w piekarniku wydaje się dość długim czasem, ale może rzeczywiście będzie warto poczekać.
Oprócz tego znajdziemy tam standardową tabelę z wartościami odżywczymi.
Sprawdźmy co jest w środku.
Ok, wygląda paskudnie, ale nie oceniajmy po folii, wszak liczy się wnętrze.:)
Ekhm…no cóż, ale za to zapach jest bardzo przyjemny – wyraźnie czuć aromatyczne, gotowane mięso. Czuję, że będzie dobrze.
Nastawiamy piekarnik na 220 °C, żaroodoporne naczynie wykładamy papierem do pieczenia (użyłam folii, to był błąd – mięso się do niej przykleiło). Saszetki z sosem na razie nie ruszamy, wkładamy mięso do piekarnika i pieczemy przez 30 minut, aż skórka porządnie zbrązowieje.
Wyjmujemy nogi z pieca i delikatnie odsączamy z nadmiaru tłuszczu (najlepiej ręcznikiem kuchennym).
Mięso wygląda dobrze. Wręcz apetycznie, do tego w całym domu czuć aromat przypraw i pieczeni.^^
Czas na finisz.
Międlimy przez chwilę saszetkę z sosem – tak dla pewności, żeby przyprawy się dobrze wymieszały – i połowę zawartości powoli wylewamy na mięso. Dlaczego połowę? Wg mnie zużycie całej zdominuje smak potrawy, sos jest zbyt intensywny. Poza tym jeśli uznasz, że jednak wolisz dać cały- zawsze zdążysz to zrobić.
Kontynuując- postaraj się równomiernie polać mięso, ale nie obracaj go – dodaj tylko z wierzchu bo bardzo się klei.
Nogi ponownie włóż do piekarnika na ok 5 minut. Najlepiej zjeść je od razu.
Podsumowanie:
Jak smakują? Zaskakująco dobrze. Cały paskudny tłuszcz porządnie się wytopił, skórka jest chrupka, mięso w środku soczyste, a sos jest idealnym dopełnieniem całości. Tak jak za kaczką nie przepadam – w takiej formie zyskała moje uznanie. Ty bardziej, ze jest to danie z kartonika. Efekt końcowy bardziej przypomina danie z restauracji niż pobliskiego marketu. Na duży głód jako obiad dla jednej osoby, na mniejszy- do podziału na dwoje.
Warto dodatkowo podać z ryżem/kaszą i dowolną surówką.
Cena 19,90 za opakowanie (2 udka).